Wooohooo prawie pół roku nieobecności, zaczęło brakować mi Caroline, Jareda i Shannona. Był czas, kiedy byłam ciągle w rozjazdach, na próbach, w pracy, potem na studiach i nie miałam chwili na spisanie losów bohaterów, jednak teraz, kiedy trwa sesja, pomysłów mam aż nadto. Jakby ktoś tu jeszcze zaglądał to zapraszam:)
P.S. Na Charmante jeszcze świeży cieplutki 27 odcinek :)
Pozdrawiam :*
***
***
SPOV
Jestem dupkiem, dupkiem jakich mało, dupkiem, który
spieprzył sobie całe życie i kiedy zaczął je naprawiać, zabrano mu je. Od czego
to się wszystko zaczęło? Byłem normalnym dzieciakiem, okay, może trochę
niegrzecznym, nieułożonym łobuzem, którego wszędzie było pełno, ale cholera no,
bądźmy szczerzy, byłem szczylem, miałem do tego prawo. Z mamą, która z zawodu
jest pielęgniarką podróżowaliśmy po całych Stanach, od Waszyngtonu po Haiti.
Trochę popieprzone, nie? Nie miałem swojego miejsca na ziemi, byłem kurewko zagubiony. Zawsze chciałem był muzykiem, to dawało mi szczęście,
uspokajało, sprawiało, że czułem się wolnym, ale cóż życie nie jest takie
zajebiście piękne, jestem nikim. W odróżnieniu od mojego brata...bożyszcze
nastolatek, gwiazda Hollywood, pupilek mamusi, do dzisiejszego dnia tak jest.
Szczerzę go nienawidzę za to, ale mógłbym za niego zginąć, bo kocham go, jak
nikt inny. Za wszystko.
***
- Zapowiada się
ciekawie! – Caroline opuściła salę przesłuchań i skierowała się w stronę
Jareda.
- I jak? – zapytał zainteresowany.
- Szkoda gadać,
jedziemy – oznajmiła i wyszła z więzienia kierując się do postoju taksówek i
wsiadając do jednej z nich, Jared podał adres hotelu i ruszyli.
- Więc? Wyciągniesz
go? – zapytał.
- Będzie cholernie
ciężko, ale tak. – odpowiedziała beznamiętnie poprawiając usta szminką.
- No ale zrobił coś?
Jest winny? – dopytywał.
- Tak, zabił, podobno
w afekcie, ale moim zadaniem będzie dowieść, że nawet go palcem nie tknął. –
uśmiechnęła się – a teraz chodź na górę i spraw, żebym zapomniała o tym
wszystkim i się odstresowała – puściła mu oczko i prawie, że biegiem popędzili
na górę, już w windzie zaczynając grę wstępną.
Kilka godzin
wcześniej
-Proszę mi wybaczyć,
pani Williams, ale wciąż nie mogę wyjść z podziwu. – powiedział szarmancko, lustrując
dokładnie nogi Caroline.
- Mogę zostawić panią
samą z oskarżonym? – zapytał starszy ochroniarz.
- Oczywiście,
dziękuję bardzo – odpowiedziała prawniczka odprowadzając go wzrokiem.
- Tylko na to
czekałem, wydaję mi się, pani William, że pani tylko z pozoru taka ułożona, a w
środku to jest z pani istna diablica, tak samo niegrzeczna jak i ja – zaczął Shannon
krzyżując ręce na stole.
- Przejrzałeś mnie,
tylko, że jest jedno „ale” – ja nikogo nie zabiłam, panie Leto – dodała z
przekąsem.
- Oh dlaczego zakłada
pani, że od razu kogoś zabiłem? Może to ja jestem jedyną ofiarą w tej sprawie?
- A jesteś? –
zapytała beznamiętnie biorąc łyka kawy, którą wcześniej przyniósł jej ochroniarz.
- Kto wie, może pani
zdoła odpowiedzieć mi na to pytanie. Są dwa, ba, nawet trzy scenariusze, jeden
zakłada, że owszem jestem podłym bandytą, który zabił tego dupka, drugi, że
owszem zabiłem go, ale to on pierwszy chciał mnie uśmiercić, więc była to
obrona własna, a trzeci zakłada, że nie miałem z tym nic wspólnego. Który
najbardziej się pani podoba? – zapytał z parszywym uśmiechem malującym się na
jego ustach.
- Wie pan, panie Leto,
jeżeli bronię kogoś, to ta osoba stara się za wszelką cenę przekonać mnie, że
to nie ona jest winna, a pan działa odwrotnie. Ciekawe, jednak nie mam na to czasu. Chciałabym, żebyś wiedział,
oczywiście nie masz nic przeciwko, żebym mówiła do ciebie po imieniu, prawda
Shannon? – jego imię wymówiła bardzo wolna i starannie z jednym z tych
niegrzecznych uśmieszków, a ona napuszył się niczym paw. – Więc bardzo chciałabym,
żebyś wiedział Shannon, że twój brat, który mnie wynajął zapłacił cholernie
dużo forsy i wierzy w to, że wydostanę cię z pierdla. Tylko jak nie będziesz ze
mną współpracował, jedynie pogrywał w te swoje dziecinne gierki, to nawet
gdybyś był niewinny to nie wyjdziesz stąd do końca życia. – założyła nogę na
nogę i wzięła kolejnego łyka kawy. Nie od zawsze taka była, zimna jak lód, to
Charles ją zmienił. On zmienił jej nastawienie do świata, świata, który kiedyś
kochała. Oczywiście, miała momenty załamania, jak wtedy gdy Charles ją pobił, czy
jak pierwszy raz Leto zadzwonił do kancelarii, ale na co dzień była lodowata i
oschła dla każdego. Starszy Leto powoli zaczął ją irytować swoją pewnością
siebie, tak naturalną, że aż mu tego zazdrościła, bo jej pewność siebie była
tylko maską.
- Dobra już dobra,
mała, czaję, to ty tu rozdajesz karty – przewrócił oczami i głośno westchnął.
- Gadaj jak było, bo
nie mamy dużo czasu. – spojrzała na zegarek i od razu przeszła do rzeczy, bez bawienia się w spokojne
pytania odnośnie rodziny, przyjaciół i hobby, żeby zrelaksować świadka. –
Pierwsza rozprawa za tydzień, wtedy ogłoszą kaucję, muszę wiedzieć wszystko.
Hotelowy pokój
Caroline razem z
Jaredem opadli na łóżko.
- Uwielbiam cię,
jesteś genialna – powiedział zdyszanym głosem aktor.
- Będziesz mógł tak
mówić, gdy wydostanę tego twojego braciszka z pierdla. – odparła siadając na
mężczyźnie okrakiem i namiętnie go całując.
- Daj mi chwilę
odpocząć, nie mogę tak od razu – powiedział podnosząc się na łokciach – A
dlaczego niby miałabyś go nie wydostać? Przecież nic nie zrobił.
Caroline wstała z
łóżka i nago przeszła do drugiego pokoju po papierosy, zostawiając zdezorientowanego
mężczyznę samego w łóżku.
- Caroline, nic nie
zrobił, prawda?
- Jeżeli zabicie
człowieka oznacza dla ciebie nic, to prawda, nic nie zrobił. – odparła chłodno
wracając do pokoju i opierając się na komodzie.
- Jak to? Myślałem, że żartowałaś sobie z tym morderstwem. Naprawdę
zabił tego narkomana? – zapytał okrywając się prześcieradłem.
- Ja pierdole Leto, ile razy można ci powtarzać?
Powiedział mi, że go zabił i że to wcale nie był narkoman, tylko tutejszy szef
gangu handlującego ludźmi. To jest grubsza sprawa Jay, a do pierwszej rozprawy
nie zostało dużo czasu, lepiej przygotuj potężną sumkę na zapłacenie kaucji, w
takich sytuacjach to nie jest sto tysięcy dolarów. – zgasiła papierosa i
powolnym krokiem udała się w stronę łóżka, żeby po raz kolejny obdarować Leto
falą gorących pocałunków, jednak on odsunął się od niej z wyraźnie zmartwioną
miną. – Ehh no tak – chwyciła jego koszulę i szybko się nią owinęła – jeżeli nie
masz już chęci na kolejny raz, to wracamy do LA, mam dużo pracy. A i przy
okazji, załatwiłam ci możliwość godzinnej rozmowy telefonicznej z bratem. Nie
musisz dziękować – dodała z przekąsem.
W głowie Jareda kłębiło
się wiele myśli, nie wiedział co ma zrobić, jak postępować, jak nie, czuł, że
jest w takim punkcie, że nie ma z niego żadnego słusznego wyjścia. Jak to możliwe,
że jego brat zabił? Jakim cudem wczepił się w tak niebezpieczne środowisko i
czemu policja zataja fakty? Miał istny mętlik w głowie, a zachowanie Caroline
tylko pogorszyło sprawę. Wiedział, że ta kobieta jest trudna, urocza, ale
cholernie trudna. Jasne, miała swoje powody, ale do jasnej cholery, czemu to
wszystko się na nim odbijało?! Zastanawiał się nawet, czy ona nie ma
schizofrenii, bo czasami zachowywała się, jak najlepsza kobieta na świecie, a
czasem jak bezduszna kreatura człowieka. Wiedział, że wieczorem po powrocie do
domu będzie mógł zadzwonić do Shannona i dowiedzieć się wszystkiego co związane
z jego sprawą. Wiedział, że nie będzie to łatwe, bo nie rozmawiali ze sobą od
paru lat, ale w końcu to jego brat.
Caroline po powrocie
do domu wzięła prysznic, przebrała się w przyległa do ciała granatową sukienkę
za kolano, dobrała biżuterię, białą torbę Michaela Korsa i szpilki w tym samym
kolorze i pojechała do kancelarii. Pewnym i zdecydowanym krokiem weszła do
biurka, gdzie nie było już nikogo, prócz dwójki stażystów, po których
zadzwoniła. Wręczyła im duże kartonowe pudło dokumentów i poszła po kawę.
- Macie swoją szansę –
zaczęła – możecie udowodnić, że faktycznie nadajcie się na prawników. Naszym
oskarżonym, którego mamy wyciągnąć z więzienia jest niejaki Shannon Leto –
pokazała im zdjęcie z akt. – brat znanego aktora Jareda Leto. Oskarżony o
morderstwo pierwszego stopnia plus jakieś gówna w stylu narkotyków i alkoholu.
- A czy naprawdę zabił?
– zapytał wysoki przystojny stażysta.
- A czy to ważne? Powiedziałam,
że mamy go wyciągnąć, więc tylko to się powinno dla was liczyć. Mogę
kontynuować? – popatrzyła na nich i po podwójnym skinieniu wróciła do swojego
monologu – Najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby prasa wiedziała jak
najmniej. Pierwsza rozprawa jest za tydzień o 9:30 do tego czasu macie trochę
do zrobienia. Madelyn – spojrzała na średniego wzrostu czarnoskórą dziewczynę –
potrzebuję wszystkich taśm z zeznać i rejestru zatrzymań. Ani mi się waż,
podawać nazwisk kogokolwiek z nas. Nie obchodzi mnie jak to zdobędziesz,
pojutrze rano mają być na moim biurku. Travis – spojrzała na chłopaka – ty masz
za zadanie przejrzeć jeszcze raz te akta i doszukać się jakiś nieprawidłowości,
coś musi być, ta sprawa śmierdzi na odległość. Zrozumiano?
- Tak – odpowiedzieli
razem.
- Mamy trzy punkty do
zrealizowania. Pierwszy to podważyć ważność świadka, którym jest niejaki Bruce
Starsky. Drugi punkt to zaproponować nowego podejrzanego, a trzeci to zbić ważność dowodów, unieważnić je. Ustalcie przy okazji actus reus i mens rea. Do roboty!
Czekaj, czekaj. Że Shannon serio kogoś zabił?????
OdpowiedzUsuńDopiero teraz przypomniałam sobie, żeby tu wejść i co? Nowy rozdział ze stycznia! Zaraz biorę się za czytanie, na pewno jest fantastyczny-jak zawsze. Czekam na więcej, weny!
OdpowiedzUsuńkochana wróciłam z nową notką na mikaelsonach zapraszam i boże jak ja dawno czytałam ten rozdział a nie mialam możliwosci go skomentować, jest na prawdę ekstra i cieszę się z że pojawił się już shannon, i te wszystkie tajemnice którymi owiane jest to morderstwo, czekam na kolejny rozdzial
OdpowiedzUsuń