poniedziałek, 25 stycznia 2016

6. Actus reus

Wooohooo prawie pół roku nieobecności, zaczęło brakować mi Caroline, Jareda i Shannona. Był czas, kiedy byłam ciągle w rozjazdach, na próbach, w pracy, potem na studiach i nie miałam chwili na spisanie losów bohaterów, jednak teraz, kiedy trwa sesja, pomysłów mam aż nadto. Jakby ktoś tu jeszcze zaglądał to zapraszam:)

P.S. Na Charmante jeszcze świeży  cieplutki 27 odcinek :)

Pozdrawiam :*


***


SPOV

Jestem dupkiem, dupkiem jakich mało, dupkiem, który spieprzył sobie całe życie i kiedy zaczął je naprawiać, zabrano mu je. Od czego to się wszystko zaczęło? Byłem normalnym dzieciakiem, okay, może trochę niegrzecznym, nieułożonym łobuzem, którego wszędzie było pełno, ale cholera no, bądźmy szczerzy, byłem szczylem, miałem do tego prawo. Z mamą, która z zawodu jest pielęgniarką podróżowaliśmy po całych Stanach, od Waszyngtonu po Haiti. Trochę popieprzone, nie? Nie miałem swojego miejsca na ziemi, byłem kurewko zagubiony. Zawsze chciałem był muzykiem, to dawało mi szczęście, uspokajało, sprawiało, że czułem się wolnym, ale cóż życie nie jest takie zajebiście piękne, jestem nikim. W odróżnieniu od mojego brata...bożyszcze nastolatek, gwiazda Hollywood, pupilek mamusi, do dzisiejszego dnia tak jest. Szczerzę go nienawidzę za to, ale mógłbym za niego zginąć, bo kocham go, jak nikt inny. Za wszystko.


***


- Zapowiada się ciekawie! – Caroline opuściła salę przesłuchań i skierowała się w stronę Jareda.

- I jak? – zapytał zainteresowany.

- Szkoda gadać, jedziemy – oznajmiła i wyszła z więzienia kierując się do postoju taksówek i wsiadając do jednej z nich, Jared podał adres hotelu i ruszyli.

- Więc? Wyciągniesz go? – zapytał.

- Będzie cholernie ciężko, ale tak. – odpowiedziała beznamiętnie poprawiając usta szminką.

- No ale zrobił coś? Jest winny? – dopytywał.

- Tak, zabił, podobno w afekcie, ale moim zadaniem będzie dowieść, że nawet go palcem nie tknął. – uśmiechnęła się – a teraz chodź na górę i spraw, żebym zapomniała o tym wszystkim i się odstresowała – puściła mu oczko i prawie, że biegiem popędzili na górę, już w windzie zaczynając grę wstępną.


Kilka godzin wcześniej


-Proszę mi wybaczyć, pani Williams, ale wciąż nie mogę wyjść z podziwu. – powiedział szarmancko, lustrując dokładnie nogi Caroline.

- Mogę zostawić panią samą z oskarżonym? – zapytał starszy ochroniarz.

- Oczywiście, dziękuję bardzo – odpowiedziała prawniczka odprowadzając go wzrokiem.

- Tylko na to czekałem, wydaję mi się, pani William, że pani tylko z pozoru taka ułożona, a w środku to jest z pani istna diablica, tak samo niegrzeczna jak i ja – zaczął Shannon krzyżując ręce na stole.

- Przejrzałeś mnie, tylko, że jest jedno „ale” – ja nikogo nie zabiłam, panie Leto – dodała z przekąsem.

- Oh dlaczego zakłada pani, że od razu kogoś zabiłem? Może to ja jestem jedyną ofiarą w tej sprawie?

- A jesteś? – zapytała beznamiętnie biorąc łyka kawy, którą wcześniej przyniósł jej ochroniarz.

- Kto wie, może pani zdoła odpowiedzieć mi na to pytanie. Są dwa, ba, nawet trzy scenariusze, jeden zakłada, że owszem jestem podłym bandytą, który zabił tego dupka, drugi, że owszem zabiłem go, ale to on pierwszy chciał mnie uśmiercić, więc była to obrona własna, a trzeci zakłada, że nie miałem z tym nic wspólnego. Który najbardziej się pani podoba? – zapytał z parszywym uśmiechem malującym się na jego ustach.

- Wie pan, panie Leto, jeżeli bronię kogoś, to ta osoba stara się za wszelką cenę przekonać mnie, że to nie ona jest winna, a pan działa odwrotnie. Ciekawe, jednak nie mam na to czasu. Chciałabym, żebyś wiedział, oczywiście nie masz nic przeciwko, żebym mówiła do ciebie po imieniu, prawda Shannon? – jego imię wymówiła bardzo wolna i starannie z jednym z tych niegrzecznych uśmieszków, a ona napuszył się niczym paw. – Więc bardzo chciałabym, żebyś wiedział Shannon, że twój brat, który mnie wynajął zapłacił cholernie dużo forsy i wierzy w to, że wydostanę cię z pierdla. Tylko jak nie będziesz ze mną współpracował, jedynie pogrywał w te swoje dziecinne gierki, to nawet gdybyś był niewinny to nie wyjdziesz stąd do końca życia. – założyła nogę na nogę i wzięła kolejnego łyka kawy. Nie od zawsze taka była, zimna jak lód, to Charles ją zmienił. On zmienił jej nastawienie do świata, świata, który kiedyś kochała. Oczywiście, miała momenty załamania, jak wtedy gdy Charles ją pobił, czy jak pierwszy raz Leto zadzwonił do kancelarii, ale na co dzień była lodowata i oschła dla każdego. Starszy Leto powoli zaczął ją irytować swoją pewnością siebie, tak naturalną, że aż mu tego zazdrościła, bo jej pewność siebie była tylko maską.

- Dobra już dobra, mała, czaję, to ty tu rozdajesz karty – przewrócił oczami i głośno westchnął.

- Gadaj jak było, bo nie mamy dużo czasu. – spojrzała na zegarek i od razu przeszła do rzeczy, bez bawienia się w spokojne pytania odnośnie rodziny, przyjaciół i hobby, żeby zrelaksować świadka. – Pierwsza rozprawa za tydzień, wtedy ogłoszą kaucję, muszę wiedzieć wszystko.


Hotelowy pokój


Caroline razem z Jaredem opadli na łóżko.

- Uwielbiam cię, jesteś genialna – powiedział zdyszanym głosem aktor.

- Będziesz mógł tak mówić, gdy wydostanę tego twojego braciszka z pierdla. – odparła siadając na mężczyźnie okrakiem i namiętnie go całując.

- Daj mi chwilę odpocząć, nie mogę tak od razu – powiedział podnosząc się na łokciach – A dlaczego niby miałabyś go nie wydostać? Przecież nic nie zrobił.

Caroline wstała z łóżka i nago przeszła do drugiego pokoju po papierosy, zostawiając zdezorientowanego mężczyznę samego w łóżku.

- Caroline, nic nie zrobił, prawda? 

- Jeżeli zabicie człowieka oznacza dla ciebie nic, to prawda, nic nie zrobił. – odparła chłodno wracając do pokoju i opierając się na komodzie.

- Jak to? Myślałem, że żartowałaś sobie z tym morderstwem. Naprawdę zabił tego narkomana? – zapytał okrywając się prześcieradłem.

-  Ja pierdole Leto, ile razy można ci powtarzać? Powiedział mi, że go zabił i że to wcale nie był narkoman, tylko tutejszy szef gangu handlującego ludźmi. To jest grubsza sprawa Jay, a do pierwszej rozprawy nie zostało dużo czasu, lepiej przygotuj potężną sumkę na zapłacenie kaucji, w takich sytuacjach to nie jest sto tysięcy dolarów. – zgasiła papierosa i powolnym krokiem udała się w stronę łóżka, żeby po raz kolejny obdarować Leto falą gorących pocałunków, jednak on odsunął się od niej z wyraźnie zmartwioną miną. – Ehh no tak – chwyciła jego koszulę i szybko się nią owinęła – jeżeli nie masz już chęci na kolejny raz, to wracamy do LA, mam dużo pracy. A i przy okazji, załatwiłam ci możliwość godzinnej rozmowy telefonicznej z bratem. Nie musisz dziękować – dodała z przekąsem.

W głowie Jareda kłębiło się wiele myśli, nie wiedział co ma zrobić, jak postępować, jak nie, czuł, że jest w takim punkcie, że nie ma z niego żadnego słusznego wyjścia. Jak to możliwe, że jego brat zabił? Jakim cudem wczepił się w tak niebezpieczne środowisko i czemu policja zataja fakty? Miał istny mętlik w głowie, a zachowanie Caroline tylko pogorszyło sprawę. Wiedział, że ta kobieta jest trudna, urocza, ale cholernie trudna. Jasne, miała swoje powody, ale do jasnej cholery, czemu to wszystko się na nim odbijało?! Zastanawiał się nawet, czy ona nie ma schizofrenii, bo czasami zachowywała się, jak najlepsza kobieta na świecie, a czasem jak bezduszna kreatura człowieka. Wiedział, że wieczorem po powrocie do domu będzie mógł zadzwonić do Shannona i dowiedzieć się wszystkiego co związane z jego sprawą. Wiedział, że nie będzie to łatwe, bo nie rozmawiali ze sobą od paru lat, ale w końcu to jego brat.

Caroline po powrocie do domu wzięła prysznic, przebrała się w przyległa do ciała granatową sukienkę za kolano, dobrała biżuterię, białą torbę Michaela Korsa i szpilki w tym samym kolorze i pojechała do kancelarii. Pewnym i zdecydowanym krokiem weszła do biurka, gdzie nie było już nikogo, prócz dwójki stażystów, po których zadzwoniła. Wręczyła im duże kartonowe pudło dokumentów i poszła po kawę.

- Macie swoją szansę – zaczęła – możecie udowodnić, że faktycznie nadajcie się na prawników. Naszym oskarżonym, którego mamy wyciągnąć z więzienia jest niejaki Shannon Leto – pokazała im zdjęcie z akt. – brat znanego aktora Jareda Leto. Oskarżony o morderstwo pierwszego stopnia plus jakieś gówna w stylu narkotyków i alkoholu.

- A czy naprawdę zabił? – zapytał wysoki przystojny stażysta.

- A czy to ważne? Powiedziałam, że mamy go wyciągnąć, więc tylko to się powinno dla was liczyć. Mogę kontynuować? – popatrzyła na nich i po podwójnym skinieniu wróciła do swojego monologu – Najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby prasa wiedziała jak najmniej. Pierwsza rozprawa jest za tydzień o 9:30 do tego czasu macie trochę do zrobienia. Madelyn – spojrzała na średniego wzrostu czarnoskórą dziewczynę – potrzebuję wszystkich taśm z zeznać i rejestru zatrzymań. Ani mi się waż, podawać nazwisk kogokolwiek z nas. Nie obchodzi mnie jak to zdobędziesz, pojutrze rano mają być na moim biurku. Travis – spojrzała na chłopaka – ty masz za zadanie przejrzeć jeszcze raz te akta i doszukać się jakiś nieprawidłowości, coś musi być, ta sprawa śmierdzi na odległość. Zrozumiano?

- Tak – odpowiedzieli razem.


- Mamy trzy punkty do zrealizowania. Pierwszy to podważyć ważność świadka, którym jest niejaki Bruce Starsky. Drugi punkt to zaproponować nowego podejrzanego, a trzeci to zbić ważność dowodów, unieważnić je. Ustalcie przy okazji actus reus i mens rea. Do roboty! 

3 komentarze:

  1. Czekaj, czekaj. Że Shannon serio kogoś zabił?????

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero teraz przypomniałam sobie, żeby tu wejść i co? Nowy rozdział ze stycznia! Zaraz biorę się za czytanie, na pewno jest fantastyczny-jak zawsze. Czekam na więcej, weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. kochana wróciłam z nową notką na mikaelsonach zapraszam i boże jak ja dawno czytałam ten rozdział a nie mialam możliwosci go skomentować, jest na prawdę ekstra i cieszę się z że pojawił się już shannon, i te wszystkie tajemnice którymi owiane jest to morderstwo, czekam na kolejny rozdzial

    OdpowiedzUsuń